poniedziałek, 21 lipca 2014

EPILOG

"Zawsze coś ma swój początek 
      i koniec"
Kiedy wstałam zaczęłam się pakować. Pół nocy nie spałam, myślałam nad tym co powiedział mi Marco. Zakochał się? Mówił prawdę? To już nie ważne, musiałam wyjechać. O 17:30 muszę być na lotnisku, a o 18:30 mam wylot. Po chwili byłam już spakowana. Zeszłam na dół, śniadanie czekało już na mnie, a ja byłam strasznie głodna. Przy stole siedziała Ulla i Zuzia.
- Hej - przywitałam je.
- Cześć, jak się spało? - zapytała Ulla.
- Dobrze, dzięki - uśmiechnęłam się.
- Na pewno chcesz wyjeżdżać? - zapytała Zuzia.
- Tak na pewno! - powiedziałam to tak jakbym była w 100-u % pewna, że chce jechać, ale chyba tak nie było.
- Będzie nam ciebie brakować - Zuzia posmutniała.
- Ej, przecież będę was odwiedzać, ale mam nadzieję, że wy też do mnie przyjedziecie - uśmiechnęłam się i poklepałam ją w ramię.
- Ale to nie to samo...
- Oj już przestań
Po skończonym śniadaniu udałam się z Zuzią do galerii w Dortmundzie. Musiałam sobie jeszcze coś kupić chociaż walizkę miałam pełną.
Po skończonych zakupach wypiłyśmy kawę w naszej ulubionej kawiarni i wróciłyśmy do domu. Jurgen siedział na kanapie i analizował ostatni mecz.
- Cześć - przywitałam się.
- Hej, zawieść cię na lotnisko? - zapytał.
- Jak możesz, ale spokojnie, jeszcze mam godzinę - uśmiechnęłam się.
Szczerze to chciałam już stąd wyjechać, rozstania bolą.
- Ja jadę do Erica, spotkamy się na lotnisku - Zuzia mnie ucałowała i wyszła z domu.
Ja natomiast udałam się do pokoju spakować ostatnie rzeczy. Zerknęłam na telefon, pusto, nic zero nieodebranych połączeń, wiadomości. Miałam nadzieję, że Marco się jeszcze odezwie, ale zero.
(...) Byłam już spakowana i gotowa do drogi. Zeszłam na dół z wielką walizką.
- To jak jedziemy? - zapytał Jurgen wychodząc z łazienki.
- Tak - odpowiedziałam.
Na zewnątrz padało, niebo było pochmurne. Na ulicach nie było żywej duszy. Dojechaliśmy na lotnisko od razu w oddali zauważyłam Erika i Zuzię. Długo się nie rozstawaliśmy, ale kiedyś musiałam opuścić Dortmund.
Lot trwał ok. 3 godzin. Cieszyłam się, że wróciłam do swojego ukochanego Gdańska. Stałam właśnie przed moim mieszkaniem. Włożyłam kluczę do zamka, ale nie mogłam przekręcić, okazało się, że drzwi były otwarte. Coś było nie tak. Odkąd wyjechałam nikt tu nie zaglądał, ponieważ mama była w szpitalu, zostawiłam tylko na wszelki wypadek kluczę pod kwiatkami, jakby chciała wejść, ale już jej nie ma, więc kto mógł być w środku? Uchyliłam lekko drzwi. Z mieszkania dochodziły odgłosy grającego telewizora. Weszłam na palcach do salonu... Na kanapie ktoś siedział, to był mężczyzna. Odwrócił się w moją stronę. Stanęłam jak wryta. Nie wiedziałam co powiedzieć.
- Co... Co? Co.. ty - nie dokończyłam, blondyn zatkał mi buzię namiętnym pocałunkiem.
- Zrobisz coś dla mnie? - zapytał Marco.
- Dla ciebie wszystko - odpowiedziałam.
- Wróć ze mną do Dortmundu.
- Dopiero co przyjechałam tutaj - zaśmiałam się.
- Za pięć dni mamy samolot z powrotem, to jak?
- Hm...
- No proszę... Zamieszkamy razem. Kocham cię!
- Wrócę! - powiedziałam pewna.
Może i nie było mnie w Dortmudzie kilka godzin, ale już tęskniłam. Chciałam tam wrócić.
                                                 Wrócić do Marco .
____________________________________________________________________________
                                                              KONIEC

2 komentarze:

  1. Szkoda, że to już koniec. ;c
    Ale jak to napisałaś nad rozdziałem "Zawsze coś ma swój początek i koniec"
    Będzie mi trochę brakować przygód Marysi i Marco. Ale na to nic nie poradzę.
    Epilog jest cudowny! :) Cieszę się, że zakończyłaś Happy End'em!

    Pozdrawiam ;*

    OdpowiedzUsuń
  2. Kocham tego bloga :c szkoda, że już kończysz :c

    OdpowiedzUsuń